Ogromnie wielka prośba !!!
Tomek ma 2,5 roczku. W swoim krótkim życiu przeszedł juz wiele cierpienia... Urodził się z poważną wadą serca. Ma sprawna tylko połowę serduszka.
Tomek przeszedł juz dwie poważne operacje, teraz czeka go trzecia - ta najgorsza i najpoważniejsza. To ostatnia operacja pozwoli mu na normalne życie. Operacja ma być wykonana w klinice kardiochirugii w Monachium. Profesor Malec, który będzie ją wykonywał zrzekł się wynagrodzenia, ale koszt samej operacji jest wysoki 16 200.00 euro.
Mały Tomek prosi wszystkich o pomoc... o swoją szansę na życie.
Każdy nawet mały datek przekazany dla niego przybliża go do dnia operacji. A czasu jest niewiele ... Operacje ta można wykonać tylko u malutkiego dziecka. Tomek tego czasu ma niewiele pół roku, może 8 miesięcy. Bez tej operacji jego czas dobiegnie końca i cierpienie jakie przeszedł okaże się bezsensowne.
Podaje numer konta gdzie można wpłacić pieniążki, które pomogą małemu Tomkowi ...
Bank Zachodni WBK
3 Oddział w Krakowie, 31 - 010 Kraków, Rynek Główny 30.
Stowarzyszenie "Scena Moliere"
Nr konta: 67 1090 1665 0000 0001 0540 4737
Z dopiskiem:"SERCE TOMKA"
A to nasz historia...
Tomuś jest naszym trzecim dzieckiem....mamy już 10 letnią Gabrysię i 8 letnią Julię. 3 marca 2005 roku urodził sie nasz synek. Byliśmy najszczęśliwsi na świecie. Ja planowałam, że jako juz taka dojrzała matka...będę długo karmić piersią, bo to najlepsze dla dziecka....niestety, los potoczył sie inaczej.
Mały po urodzeniu dostał 10 punków w skali Apgar. Byliśmy szczęśliwi, że dziecko zdrowe...po urodzeniu żaden lekarz nie wysłuchał szmerów w Tomusiowym serduszku. Nasze spokojne rodzinne życie trwało 4 tygodnie. Do tej pory twierdzę, że to dzięki naszemu lekarzowi rodzinnemu, nasze dziecko zyje. Pojechałam do niego, bo wydawało mi się, że Tomek ma przepuklinę pachwinową, a że to częsta przypadłość u chłopców...Pamiętam jak dziś moje słowa "...jeszcze przepukliny nam brakowało..."...jak bardzo się myliłam:(
Zaraz po wyjściu z gabinetu naszego lekarza rodzinnego mąz dzownił do Krakowa Prokocimia...to najbliższy nas dziecięcy szpital, zresztą do tamtej pory, gdy ktos mówił "Prokocim"...miałam przed oczyma coś najgorszego. Dzięki determinacji mojego męża zapisano nas na wizytę u kardiologa na 5 kwietnia 2005 roku - to bardzo szybko, bo grafik mieli wypełniony do końca lipca. 2 kwietnia ochrzciliśmy naszego Tomusia - a tą datę chyba każdy Polak zapamięta...Zmarł nasz papież.
5 kwietnia pojechaliśmy, nie wiedziałam, że zacznie się dla nas gehenna. walka o zycie, ból, smutek...i szczęście. Podczas wizyty i ambulatoryjnego echa serca, usłyszeliśmy słowa, które były dla nas jak wyrok..."wasze dziecko ma pół serca". Niezbalansowany kanał przedsionkowo-komorowy, niedorozwój lewej komory. Ta jego lewa komora nie rosła, ale była, dlatego mały mógł przeżyć bez leków ten miesiąc...ale co by było, gdyby nasz pediatra nie usłyszał szmerów....boje się nawet o tym myśleć. Lekarze mówili do nas o sercu Tomka...a my nic nie rozumieliśmy, jakby ktoś do nas mówił egzotycznym językiem. Każdy wie, jak funkcjonuje serce.....ale jakieś anomalie? Te kilka godzin wspominam jak niekończący się koszmar. Pierwszy raz widziałam mojego wielkiego męża, płaczącego jak dziecko, bezradnego. Dwa miesiące czekaliśmy na "coś"...na to magiczne słowo "operacja"...wszyscy mówili o operacji...ale ja nie miałam pojęcia o co chodzi, jak, kiedy? Właśnie KIEDY? Na to pytanie nikt nie mógł nam odpowiedzieć. Kolejka była długa, brali najcięższe dzieci...a my czekalismy i z łzami w oczach patrzylismy jak nasze dziecko słabnie. Mały nie jadł, nie przybierał na wadze, nie miał siły trzymać główki...Pocieszało nas tylko to, ża ta "opercaja" pomoże i on będzie żył. Nikt nie maiał czasu, żeby wyjaśnić mi na czym ta operacja będzie polegać...wiedziałm tylko, że będą trzy...w przeciągu trzech lat...i to one pozwolą na to, by nasz syn żył. Pamiętam jak dziś gdy zapytałam jednego z lekarzy"czy mój syn dozyje czterdziestki"...nie odpowiedział. Teraz iwem, że nie mógł, nie mógł dawać mi pewności, że moje dziecko przezyje.... W Prokocimiu operował jeden z najlepszych kardiochirurgów dziecięcych na świecie prof. Edward Malec. To jemu zaufalismy dwukrotnie. To on miał dla nas czas...mimo, że mąz spędził długie godziny czekając na niego pod gabinetem. Prof. przychodził zmęczony...ale rozmawiał i dawała siłę. Tomek przeszedł pierwszą opertacje serca 20 maja 2005 roku. Miał wówczas 3 miesiące, do czasu ukończenia przez małego 7 miesięcy skrupulatnie zapisywałam każdy posiłek, sikanie, stolce...ulanie. Jak księgowa:)Dopiero gdy nabrał siły, a miał 6 miesięcy, mógł samodzielnie utrzymac przez kilka sekund główkę wysoko, leżąc na brzuszku. To dla nas był znak...że idzie lepsze. 3 lipca 2006 roku, gdy Tomuś miał 16 miesięcy prof. malec zoperował Tomusiowe serduszko po raz drugi. Zrobił to tak wspaniale, że mały po 4 dniach od cięzkiej operacji...mógł już samodzielnie chodzić po korytarzu. 11 lipca, w dzien moich urodzin...został wypisany do domu. Był to najwspanialszy prezent...jaki mi mógł dać.
Teraz czeka nas kolejny etap - trzeci, ostatni - operacja hemi fontana. Jednak w zyciu nic nie jest tak kolorowe...nasz Serduszkowy Profesor zrezygnował z pracy w Prokocimiu. ak do końca nikt nie wie dlaczego. Ale jest szansa. Możemy jechać do niego...do Monachium. Tylko ten wyjazd kosztuje. 16200 euro - sama operacja. Prof. Malec zrezygnował z honorarium dla dzieci z Polski. Jednak jest to kwota, dla nas bardzo trudna do zdobycia...Mamy tylko kilka miesięcy...ale wierzę, że dzięki ludziom takim jak WY...nasz synek będzie mógł żyć ze swoją połową serduszka...bo mimo, że ma go tylko pół, kocha całym sercem, daje nam radoś...Czeka go jeszcze wiele bólu, ale wiem, że dzięki tej operacji, zrobionej przez prof. Malca...szybko dojdzie do siebie...
Dlatego proszę ...pomóżcie nam zebrać te pieniądze.....